czwartek, 22 stycznia 2015

VI: Wspomnieni

                                        David
        Alli nie odzywała się przez resztę drogi. W pewnym sensie rozumiem ją. Sam nie miałem gładko. Miałem z Nimi kontakt przez większą część swojego życia. I to bliższy kontakt niż z Chrisem.
-Dlaczego nie możemy pojechać do Organizacji?
-Bo to zbyt niebezpieczne- stwierdziłem i popatrzałem na płaczącą Allison.
  Chris kierował ale wskazał ruchem głowy, żebym się przybliżył.  Przekręciłem głowę.
-Bezpieczniej by było zostawić ją tam. Dobrze wiesz, że chodzi Im tylko o nią. My ich nie interesujemy. Po Przebudzeniu Allison przejmie kontrolę nad Organizacją.  W końcu jest córką założycieli.
      Posłałem przyjacielowi zimne, karcące spojrzenie.
         Po godzinie jazdy dojechaliśmy na pole. Było tam kilka namiotów. Wszyscy wzięli swoje torby i pozajmowali namioty. Dziewczyny były w jednym, a ja, Chris i Josh w drugim.  W trzecim namiocie zostawiliśmy torby.
        Zaczął zapadać zmierzch.  Zacząłem się zastanawiać jak to będzie z Przebudzeniem. Powinniśmy zabrać Sarah i Allison do Organizacji, żeby tam je przeszły, ale to zbyt niebezpieczne. W końcu poszedłem w ślad za moimi przyjaciółmi i zasnąłem.
       Byłem w Organizacji. Ja i Allison. Nikt więcej. Przeglądaliśmy archiwalne księgi, gdy nagle drzwi zostały wyważone i weszli Oni. Chciałem uciec, ruszyć się, ale coś mi na to nie pozwalało. Coś krępowało moje ruchy. Allison nie pozostała w miejscu. Doskoczyło do niej troje z Nich. Pewnie jej przyjaciele. Wkładałem w to mnóstwo siły, ale nie potrafiłem nawet unieść nogi, wysunąć kłów. Dziewczyna jednym, zwinnym ruchem rozszarpała mojej przyjaciółce brzuch.  Krzyczałem, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Czarna krew lała się strumieniem z brzucha Allison. Nie żyła. Nie ruszała się, nie oddychała.
   Obudziłem się cały spocony. W realnym świecie też nie krzyczałem, bo Josh i Chris jeszcze spali.  Znalazłem kurtkę i założyłem ją. Wyszedłem z namiotu.Ku mojemu zdziwieniu na pieńku siedziała Allison. Podszedłem do niej i usiadłem obok.
-Czemu nie śpisz?- spytałem.
-Nie potrafię-płakała.- To dzieje się za szybko... Jestem jakimś wampirem, moi przyjaciele to banda złych ścigająca mnie i moich przyjaciół, a moi rodzice to nie moi rodzice- wypowiedziała przez łzy.
-Spokojnie- objąłem ją ramieniem.- Może uda się sprowadzić twoich przyjaciół na dobrą drogę- uśmiechnąłem się, widząc jej zdziwienie odetchnąłem i zacząłem mówić.- Moi rodzice należeli do Nich.
-CO?!
-Cicho- szępnąłem czule.- Wychowywali mnie na morderce. Chcieli żebym zabijał takich jak ty, Sarah, Chris, Josh... Kiedy miałem czternaście lat, zrozumiałem, że to nie to. Większość dzieci Nich jest szczęśliwych idąc w ślady rodziców ale nie ja. Uciekłem. Schronienie znalazłem najpierw w Organizacji, a potem przygarnęła mnie pewna kobieta. Zabili ją..
-David, tak mi przykro...
-Nie. Najgorsze co możesz robić to mi współczuć.
- Głupio mi.
-Niby dlaczego?
-Marudzę, że moi przyjaciele są Nimi... a twoi rodzice... Dlaczego w ogóle Oni? Czy to nie ma jakiejś nazwy?
-Określają siebie Walecznymi.  Ale nikt poza nimi nie używa tej nazwy.
                                Dwa dni później
                     Allison
       Siedzieliśmy na polu kolejny dzień. Dzisiaj mieliśmy podjąć ostateczną decyzję co do wyjazdu. Rankiem wszyscy zebraliśmy się wokół miejsca na ognisko.
- Wymyśliłem z Joshem pewien pomysł- zaczął Chris.- Jeżeli większość się zgodzi, zrealizujemy go.
-Allison. Nie bierz tego do siebie- Josh przechylił głowę.- Lepiej będzie, jeśli odwieziemy Sarah do Organizacji. Oni szukają Ciebie. David i ja odwieziemy Cię- spojrzał na Sarah.- Allison zostanie z Chrisem. W Organizacji zasięgniemy porady, co z tobą zrobić.
         Serce mi stanęło. Rozpoczęło się głosowanie. Kto się zgadza, ma podnieść rękę do góry. Chris i Josh byli na tak, Sarah i David na nie. Tak będzie lepiej. Podniosłam rękę.
         Do końca dnia nikt się nie odzywał do mnie. Wszyscy byli spakowani i mieli wyjechać o północy. Chciałam przemyć twarz w rzece nieopodal, więc wyszłam z namiotu i ruszyłam w jej kierunku. Jednak ktoś przytrzymał mi rękę. Tym kimś był David.
-Co ty zrobiłaś? Dlaczego to zrobiłaś?!
-Tak będzie lepiej- starałam się być twarda, ale po policzkach leciały mi łzy.
-A jeżeli Oni cię znajdą? Chris może sobie poradzi… Ale ty nie masz szans.
-Dzięki, że we mnie wierzysz- oburzyłam się.
-Alli- ujął mnie za podbródek tak, że teraz mogłam spojrzeć mu w oczy.-Zależy mi na tobie.
-David! Jedziemy!- krzyknął Josh.
-Powodzenia.
    I odszedł. Zostałam z Chrisem. Siedział przy rozpalonym ognisku i piekł jakiegoś królika.
-Nie powinnaś zbliżać się do Davida.
-Co?
     Ale mi nie odpowiedział. Wrócił do namiotu. Zrobiłam to samo. Położyłam się i zasnęłam.
           Kiedy się obudziłam, sprawdziwał godzinę na zegarku. Zbliżała się 11. Wyszłam z namiotu. Chrisa nigdzie nie było.
-Chris?!- moje krzyki nie dawały efektu.
            Sprawdziłam jego namiot. Pusty. Sprawdziłam namiot z torbami. Została tylko moja.

                              David
              Wkrótce dojechaliśmy do Organizacji. Dostaliśmy pokoje, poszliśmy do nich i się rozpakowaliśmy. Jutro miała zapaść decyzja co do Allison. Przebrałem się i zadzwoniłem do Chrisa.
-Wszystko ok? Nie znaleźli was?
-Nie, wszystko jest ok- odparł.- A jak decyzja?
-Zapadnie jutro.
              Pożegnaliśmy się. Kiedy już miałem odwiedzić przyjaciół, mój telefon się odezwał. Może to Chris? Nie. To Allison. Pewnie mój przyjaciel powiedział, że dzwoniłem.
-Halo?- zapytałem.
-Jest u was Chris?- jej głos drżał.
-Nie…  Jest z tobą.
-Nie ma go! Nie ma… obudziłam się… Nigdzie go nie ma… Nie ma torby…
-Cholera! Dobrze się czujesz? Nikogo nie ma w pobliżu?
-Nie… chyba nie. Nie wiem co robić. David!
-Spokojnie- mówiłem, chociaż sam gotowałem się w środku. Porozmawiam z Chrisem, z Organizacją. Nie ruszaj się z miejsca!
     Rozłączyła się. Pobiegłem do sekretarki.  Kazała mi porozmawiać z Panem Adamsem. Wszedłem do jego biura i opowiedziałem o sytuacji. Był wystraszony. Allison była ważna. Dla niego stracić ją, to jak stracić skarb. Chociaż się nie znali, martwił się o nią. Nie rozumiem dlaczego. Pewnie lubił jej ojca.
-Zadzwoń do Chrisa. Wyślę patrol. Pojedziemy po nią.
-Mogę jechać?
-David…
-Błagam… Panie Adams… Błagam!- niemal krzyczałem.
-Dobrze, ale pośpiesz się.
          Wyszedłem. Po chwili przyszło czworo wampirów. Uzbrojonych. Weszliśmy do samochodu. Usiadłem z tyłu i zadzwoniłem do Chrisa.
-Co jest Davie?
-Dzwoniła Allison.
-Cholera- syknął.- Stary…
-Gdzie jesteś?!
-Nie ważne. Nie wiem jak ty, ale ja chcę żyć. A wiesz, że z nią nie pożyjesz długo.
____________________________________
 
 Jestem tak zadowolona z tego rozdziału! Nie jest najlepszy, są dziesiątki lepszych blogów, ale ja jestem z siebie dumna, gdyż nie piszę najlepiej :)
     Nie wiem, kiedy pojawi się kolejny rozdział, bo nie mam ani czasu, ani weny, żeby go napisać.
                   
                                   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz